Legenda postać Ducha Gór w Karkonoszach znana była już średniowieczu. Początkowo wyobrażano go sobie jako złego demona. Przypominał trochę stojącego na tylnych łapach gryfa, posiadał rogi, koźle kopyta i iście diabelski ogon, a w łapach trzymał wysoki kij.
Ten wizerunek jest dziś jednak mało znany, choć rzeźba w takim kształcie i kilkumetrowej wysokości stanęła na deptaku w Karpaczu. Dużo bardziej kojarzymy go ze starym mężczyzną z siwą brodą wspierającym się na drewnianym kiju. Taki wizerunek pojawił się z końcem XVII wieku, a dzięki dziewiętnasto- i dwudziestowiecznym niemieckim pocztówkom z Sudetów upowszechnił się na całym Śląsku.
Wizerunki Liczyrzepy na niemieckich pocztówkach z początku XIX wieku. |
Wedle dawnych opowiadań
Duch Gór poznał przepiękną księżniczkę, którą porwał do
swojego zamku na szczycie Karkonoszy. Księżniczka - jak to
księżniczka – miała, jak można się spodziewać, już swojego
młodego, ukochanego rycerza. Duch Gór jednak bardzo jej pilnował i
cały czas starał się przekonać do siebie, starając się zarazem
wkupić w jej łaski przynoszonymi różnymi prezentami.
Wśród nich znalazł się,
na pierwszy rzut oka całkiem zwyczajny, kosz rzepy. Była to
jednakże niezwykła rzepa, bo każda sztuka z kosza zamieniała się
albo w grajka, albo w kuglarza, albo -dwórkę, które to osoby
rozweselały księżniczkę. Sprytna dziewczyna, zobaczywszy za oknem
całe pole rzepy, poprosiła Ducha Gór, aby przeliczył ile tam jej
rośnie, aby mogła wiedzieć ilu grajków, tancerzy i dwórek będzie
mogło pojawić się na ich ślubie.
Duch Gór zaczął zatem
liczyć. Nie było prosto, często się mylił i musiał zaczynać od
początku. Tak go to liczenie zajęło, że nie zorientował się
nawet, że panna uciekła i zostawiła go samego. A wszyscy po tym
wydarzeniu zaczęli nazywać go Liczyrzepą. Co ciekawe, istnieją
zarówno polskie, jak i niemieckie wersje tej legendy. Po niemiecku
Duch Gór nosi miano Rübezahl (Rübe = rzepa, zahlen = liczyć).
Jedynie Czesi od zawsze nazywają go... Krkonošem.
Już trochę później niż
w średniowieczu, bo w początkach XIX wieku, pewnemu czeladnikowi
przydarzyła się inna historia. Nie mógł zasnąć, bo bał się
zbliżającego egzaminu, dzięki któremu mógłby się z czeladnika
stać mistrzem piekarskim. Na egzamin dyplomowy musiał wymyślić
jednak jakiś niezwykły przysmak, który wyróżniłby go spośród
kolegów.
Tak rozmyślając chłopak przypomniał sobie, jak przebywał jako dziecko u dziadków w Szklarskiej Porębie. Słyszał on wtedy od babci opowieść o dobrym(!) duchu gór, Liczyrzepie, który pomagał wszystkim biednym i nieszczęśliwym ludziom. I tak rozmyślając o szczęśliwym dzieciństwie w końcu zasnął. Ze snu wyrwał go dźwięk dzwonków od sań, a po chwili w piekarni, w której terminował, pojawił się brodaty starzec w kożuchu, a dokoła zaczęły uwijać się krasnale.
Chłopak zdał sobie sprawę, że chyba śni nadal, więc tylko cicho przyglądał się z boku. Starzec otworzył wielką, oprawną w skórę księgę i wynotował z niej coś na kartce. Potem kartkę dał krasnalom, które zaczęły ucierać migdały, imbir, dodawać miód i rozmaite przyprawy. Gdy już sanie odjechały, młodzieńca obudził zapach niezwykłych czekoladowych pralin, a na stole znalazł pięknie wykaligrafowaną kartkę z przepisem podpisaną: Liczyrzepa. Tajne.
I tak powstało pachnące i smaczne czekoladowe pieczywo, dzięki któremu czeladnik zdał egzamin mistrzowski, a Legnica stała się sławna w całych Prusach dzięki Liegnitzer Bombe, czyli Bombom Legnickim.
Współczesne "legnickie bomby" / fot. SKopp (cc-by-sa) |