Jak trafiamy do miejsc, które opisujemy? Oczywiście nieraz przyjeżdżamy na zaproszenie właściciela, zdarzają się polecenia od Czytelników tego bloga, ale najczęściej... trafiamy przypadkiem.
Blog Smaki Dolnego Śląska powstaje przy okazji przygotowywania materiałów do kwartalnika Przystanek Dolny Śląsk. A każdy taki dzień przygotowań, to przynajmniej obiad (a nieraz i śniadanie, choć to zazwyczaj jest w miejscu noclegu) i przynajmniej raz (a czasami i dwa razy) coś słodkiego. A takich dni na jeden numer przypada nierzadko i kilkanaście!
Oczywiście nieraz (no, może trochę częściej niż nieraz) wybieramy miejsca, które już znamy, które przypadły nam do gustu, w których wiadomo, że po raz kolejny będzie pysznie. Od czasu do czasu jednak zwróci naszą uwagę coś nowego.
Zaczyna się zazwyczaj od ciekawego szyldu, potem szybkie studiowanie menu (bardzo popieramy wywieszanie menu przy drzwiach, bardzo to lubimy!) albo rzut oka na witrynkę (to przede wszystkim przy deserach bardzo skutecznie zachęca). Jeśli wszystko wygląda fajnie, następny krok to spojrzenie, jak tam jest w środku, czy miło, przytulnie, czy są jakieś intrygujące zapachy, czy jest... czysto(!). I co tam widać na talerzach innych gości. A gdy wszystko wygląda i pachnie dobrze, można już wygodnie usiąść i... zamawiać!
Ostatnie dwa miesiące nie pozwalają nam jednak w taki sposób dokonywać wyboru! Nie można zajrzeć, nie można podejrzeć ukradkiem, co jedzą inni goście. Trzeba albo skorzystać z miejsc sprawdzonych, albo zaufać reklamom. I parę razy ostatnio reklamom zaufaliśmy! I wcale nie było źle.
Jedno z takich "miejsc", które dziś opisujemy, a które poznaliśmy dzięki reklamie, była manufaktura ravioli i makaronów La Fileja, która twierdziła, że może uszczęśliwić każdego miłośnika glutenu. Bardzo odważne! Zrobiliśmy jeszcze mały rzut oka na komentarze w sieci i... zdecydowaliśmy się powiedzieć "sprawdzam".
Co zamówiliśmy? Na początek zestaw degustacyjny złożony z pięciu rodzajów ravioli: Oliwka Migdał, Wegańskie (z pieczoną marchwią, cebulą i chilli), Twarożek z ziołami, Suszony pomidor z kaparami i ricottą oraz Szpinakowe (również z ricottą). Prezentowały się bardzo kolorowo i przede wszystkim smakowały wyśmienicie. Każdy inaczej i aż trudno było wybrać najlepsze, choć na delikatne prowadzenie wysuwa to z pieczoną marchwią i chili. I - co dla tych, co bardziej wolą próbować niż gotować - wystarczy tylko wrzucić do wrzątku.
Na drugi dzień wybraliśmy kibiny mazurskie, czyli pierogi z kruchego ciasta z nadzieniem z białej kiełbasy. One niestety wymagały pewnej pracy, bo trzeba je najpierw posmarować roztrzepanym żółtkiem, a potem na niecałe pół godziny wstawić do piekarnika. Są jednak tego warte. Smaczne i bardzo sycące. Porcja na trzeci dzień czeka jeszcze na spróbowanie.
A tak wyglądało na reklamie: